Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niepojęte-bo są szlaki i drogi, któremi chodzi pan podkomorzy. Druh od serca Dębickiego, a ten gardłuje za szlachtą — gdy podkanclerzy przeciw...
Wstrząsnął się król jakby z obrzydzenia.
— Dość o tym człowieku: zakałą jest, ohydą.
Zwrócił się znowu do szlachty, dopytując Strzębosza: czego chciała za to, gdyby pozostała przy nim i wojsku.
— Najjaśniejszy panie — rzekł Dyzma — mnie się zdaje, jak dziś stoją te warcholenia, że już za żadną cenę ich kupić nie można, bo i o cześć swoję nie dbają.
Zachmurzyło się oblicze króla i padł na tureckie posłania z poduszek, któremi namiot był wewnątrz otoczony.
— Pójdę sam, bez nich — rzekł w duchu — srom ich ogarnie!!
Myśl ta utkwiła w nim.
— Tak jest — powtarzał sobie — to jeszcze środek ostatni: zawstydzą się, nie opuszczą mnie. Rozprawiać z nimi słowy — próżna strata czasu. Pójdę, pójdę!
Wstał z siedzenia i Jaskulskiego, który był pod ręką, zawołać kazał.
— Masz wiedzieć — rzekł nakazująco wchodzącemu — i masz mówić, jeżeli się pytać będą, że — jeśli nie chce szlachta, niech idzie, gdzie ją