Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

Śmieli się inni, aż nadbiegł za Snarskim Kazimirski.
— Panowie bracia! Jedzie do naszego koła Radziejowski; ten nam rozumną radę da. Pochlebcą nie był i nie jest.
Wtem z drugiej kupy ktoś, zachęcony pierwszem wystąpieniem, zawołał:
— Niech radzi a nie zdradzi: będziemy mu radzi!
Poczęli drudzy klaskać.
Czekali, milcząc trochę i oglądając się, aż któryś krzyknął:
— Nim podkanclerzy raczy, my dalej swoje.
Szmer się dał słyszeć: — Jedzie, jedzie.
Poprzedzał go pacholik z pochodnią.
Podkanclerzy z twarzą jechał wielce dobroduszną do panów braci, pokorny, ale się przystroił aby też znali w nim dygnitarza.
Zaraz w początku poczuł, że tu nie za stołem u śniadania było: szlachta mu nie ustępowała, musiał się cisnąć z pomocą Kazimirskiego i Snarskiego do środka. Tu wszedłszy, choć dosyć słusznego wzrostu był, pośród tłumu utonął. Spojrzał dokoła: nie było nic, jeno beczka próżna z okiennicą.
Poszeptał z akolytami i podejmując kołpaka, wlazł na chwiejącą się okiennicę. Z góry, po gromadzie gdy rzucił okiem... jakoś mu się mdło zro-