Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.

przed kościół Ś-go Jana, gdzie na niego duchowieństwo, senatorowie, królowa i mnóztwo zgromadzonego ludu oczekiwało.
Po odśpiewaniu pieśni dziękczynnych razem z Maryą Ludwiką udał się król na pokoje, gdzie znowu powinszowania, życzenia, pochlebstwa posypały się do stóp zwyciężcy, który je przyjmował tak zasępiony, jakby się nie czuł ich godnym.
Królowa pierwsza dostrzegła w mężu to zniechęcenie, które rosło, gdy wielkie czyny, bohaterstwo i sławę jego wynoszono. Ani na chwilę lice mu się nie rozjaśniło, a kilka słów swobodniejszych, które się z ust wyrwały, tyczyły się rzeczy drobnych i wypadków nic nieznaczących. Po tem przyjęciu urzędowem królestwo oboje znaleźli się samnasam. Jan Kazimierz odetchnął.
Pierwsze jego wyrazy były wybuchem długo tłumionego żalu. Począł się boleśnie uskarżać przed żoną na niewdzięczność ludzi, na zniewieściałość szlachty, która umiała krzyczeć, ale bić się nie chciała.
— Powracam, nie jako tryumfator, choć na pozór zwyciężyliśmy, ale jako niewierzący już w nic i powątpiewający o przyszłości.
Marya Ludwika, która słuchała, nie okazując wcale zdziwienia, zamknęła mu wkrótce usta.