Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeżeli nie będzie zapóźno — szepnęła królowa zadumana.
Właśnie, prawie gdy się to działo na zamku, podkanclerzy już w Radziejowicach uwiadomiony o opustoszeniu pałacu, biegł do Warszawy wściekły, z odgróżkami na ustach. Wszystkich ludzi, dwór, czeladzie, jakie tylko mógł zebrać, prowadził z sobą zbrojne.
Wjazd jego na te puste dziedzińce, do murów poodzieranych ze wszystkiego, gdzie ani usiąść nie było na czem, ani spocząć, wprawił go w szał i wściekłość.
Obie ręce ściśnięte przykładał sobie do czoła, jakby z niemi się chciał rzucić na żonę, i krzyczał:
— Wojna więc — otwarta wojna! ale nierówne siły. — Radziejowski pokaże, co może, mościa pani: nie jest on ani sam, ani bez broni!
Co chwila na pytania rzucane, odpowiadano mu tem, że zabrano wszystko. W kuchni nie było w czem jeść zgotować, w stajniach stały żłoby puste, cekhauz był cały wypróżniony.
Jak obłąkany latał po izbach i stawał, znajdując tylko ślady po sprzętach — nigdzie nic. Nawet wytworna kapliczka domowa podkanclerzyny ze swemi relikwiami i posążkami, rozebrana była i zabrana.
Trzeba było naprędce zapożyczać się u miesz-