Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.

zmuszony jest postępować z nadzwyczajną oględnością. Klasztor i kościoł tych, którzy pod jego skrzydłami szukają ochrony i opieki, nie mogą odpychać, ani wytrącać. Pani podkanclerzyna pozostanie u Klarysek przynajmniej, dopóki w processie rozwodowym się nie rozpatrzymy.
— Ale ja rozwodu nie dopuszczę! — zawołał Radziejowski.
Nuncyusz zmilczał. Tu, jak z królem, odgrażać się nie było podobna, a zuchwalstwo mogło tylko zniechęcić książęcia kościoła.
Po godzinnych, próżnych naleganiach i przekonywaniach Radziejowski musiał z niczem ustąpić.
Rozszalały, niepowściągający się, gdy go gniew opanował, tegoż dnia wydał się z tem, że furty klasztornej szanować nie myśli, i ma dosyć ludzi, ażeby ją wyłamać, a żonę odzyskać. Ruch pomiędzy jego służbą zwrócił oczy, miano też baczność na każdy ruch jego i słowo.
Pani podkanclerzyna dowiedziała się o tem w klasztorze i strwożona dała znać na zamek.
Król bez namysłu kazał ludziom ze swej gwardyi osadzić natychmiast furtę klasztorną. Sądzono jednak, że tego starczy, aby Radziejowskiemu odebrać ochotę napaści.
Tymczasem, czy nie wiedział, że gwardya w klasztorze stała, czy sobie to lekceważył, pod-