nie będzie burzliwym i bezpłodnym, i że Radziejowski przestanie ścigać króla.
Jan Kazimierz powtarzał, że żąda tylko nie mieć go zawsze na oczach, za sobą i przy sobie. Marya Ludwika więc wniosła, ażeby, wykupując się, dać wrogowi jedno z największych dostojeństw w Rzeczypospolitej: Kasztelanią Krakowską i Starostwo Lubelskie.
Ofiara to była istotnie olbrzymia, którą w innych razach największemi zasługami zdobywać było potrzeba. Dać takiemu warchołowi kasztelanią — było niemal uznać się zwyciężonym.
— Dam mu kasztelanią — odparł król — bylem go na oczach nie miał, bylem go nie widział; niech bierze Starostwo Lubelskie, nie uczynił nic, aby na nie zarobić; zmusił mnie, jak Cerber, do zatkania sobie paszczy: niech precz idzie tylko!
Stała się rzecz nie do wiary. Kanclerz Leszczyński miał sobie poleconem oznajmić to Radziejowskiemu.
Podkanclerzy, który powinien był przyjąć łaskę królewską z wdzięcznością zapewne wnosząc, iż groźnym był tak, że wszystkiego, co chciał, mógł wymagać, odparł lekceważąco:
— Zdało mi się, żem na buławę zasłużył, i ona mi należy; kasztelanii — ani pragnę, ani przyjmę.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.