Leszczyński, który wcale pyszałka szalonego nie szczędził, mimowoli się przeżegnał.
— Nie chce mi się własnym uszom wierzyć — rzekł. Jakież to zasługi panu podkanclerzemu do buławy dają prawa? Byłoby to z pokrzywdzeniem innych... Król nigdy tego uczynić nie może, bo-by sądzono, że się waćpana nastraszył.
Podkauclerzy odparł zuchwale:
— Woluo sądzić jak się komu podoba, ale chce-li król, aby mógł i o sejm i o wojsko i o pobory spokojnym być — niech mi da buławę, inaczej... inaczej ja nie ręczę, czy kto wzburzoną szlachtę poskromić potrafi.
Kanclerz nie chciał się w rozprawy wdawać; spytał tylko:
— Rozważyłeś to, panie podkanclerzy? mam tę odpowiedź królowi JMci dać w jego imieniu?
— Nie cofam jej i nie cofnę — zawołał dumnie Radziejowski — albo buława, lub — nic.
Zdumienie było wielkie, król osłupiał; Marya Ludwika posłała sekretarza Desnoyers, aby do niej prosił Radziejowskiego.
Nadzwyczajna pobłażliwość i dobroć króla, zamiast opamiętać szaleńca, uczyniły go stokroć śmielszym. Śmiał się i szydził, a Dębickiemu zaręczał, że buławę dostanie.
Gdy się to rozeszło pomiędzy obecnymi w Warszawie senatorami, wierzyć nie chciano
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/209
Ta strona została uwierzytelniona.