wiać na przyjęcie najpierwszego krzesła w senacie rzeczypospolitej. Podkanclerzy dziękował.
— N. Pani — rzekł — nie przyjmę go... to pewna... nie mogę i nie przyjmę.
Dość długo na różny sposób usiłowała go zmiękczyć królowa, — napróżno; wszystko się rozbiło o twardy upór i zapewnienie, że kasztelanii nie chce i nie weźmie.
Nikt nie śmiał o tem poczwarnem wzgardzeniu łaską króla, donieść mu. Jan Kazimierz wierzył w to, że Radziejowski weźmie krzesło to ze starostwem i naostatek uwolni go od przebywania na dworze; królowa nawet wahała się wyznać przed mężem, że i ona prosiła napróżno. Probowała jeszcze przez rozmaite wpływy działać na podkanclerzego; lecz im więcej na niego nalegano, tem jemu zdawało się, że był niezbędniejszym i groźniejszym.
Na wszystko odpowiadał dumnie:
— Nie da mi buławy: nie chcę nic!... rozprawimy się na sejmie!
Na zapytanie króla Marya Ludwika musiała wreszcie oznajmić mu, że — podkanclerzy pogardził Kasztelanią Krakowską i przyjąć jej nie chciał.
Zdawało się to tak nieprawdopodobnem, iż Jan Kazimierz nie zrozumiał odmowy w początku; królowa musiała mu, nic nie tając, opowiedzieć
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/211
Ta strona została uwierzytelniona.