swą rozmowę z Radziejowskim, swe starania i — pogardliwą odprawę, jakiej doznała.
Zbladł król z tłumionego gniewu.
— Otóż — rzekł — czem jest w Polsce panujący i jaka moc jego!
Rozpostarł ręce i zamilkł.
Wlokło się tak przez dni kilka, w ciągu których Radziejowski wpadał na pokoje z butą ogromną, stawał przed królem, w oczy mu prawił groźby, nie w swem imieniu, ale jako przepowiednie sejmowe, i nie dawał spoczynku Janowi Kazimierzowi.
Najłagodniejszy charakter, najbardziej znużony i osłabły człowiek, ustępuje przecież do pewnej granicy tylko. Podkanclerzy nie zrozumiał tego, że przebrał miarę.
Dębicki ośmielał się zcicha mu podszeptywać:
— Możecie się pochwalić tem, co nierychło drugi raz w tej rzeczypospolitej komu się przygodzi — postponować Kasztelanią Krakowską!
— Wszystko lub nic! — odparł zuchwale podkanclerzy — albo teraz lub nigdy. Wiem co i dla czego czynię. Złamię go — nie ustąpię.
Tymczasem ze strony króla i offerty ustały i wszelkie do przejednania kroki. Radziejowski cisnął się na pokoje; Jan Kazimierz nie patrzył na niego, a wakanse po hetmanie zostały rozdane.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/212
Ta strona została uwierzytelniona.