Podkanclerzy szalał niemal.
— Zobaczymy — powtarzał, naradzając się z Dębickim — nadchodzi sejm: rozprawimy się z królem JMością... rozprawimy.
Wszystko wróciło do dawnego trybu. Król nie patrzył na podkanclerzego, a Radziejowski zajadle mu doskwierał.
Sprawa z podkanclerzyną ciągnęła się bez nadziei rozwiązania rychłego. Radziejowski tymczasem w zajętym pałacu po Kazanowskim rozgospodarowywał się, jak w domu.
Sprowadził kilka działek, posadził małą załogę, jakby przeczuwał, że go ztąd wyprzeć zechcą; ściągnął sprzęty z Radziejowic.
Wszystko to czyniło się umyślnie, ostentacyjnie, jawnie, aby tem drażnić podkanclerzynę, której donoszono o każdym męża kroku.
Życie jej w klasztorze, mimo całej rezygnacyi stawało się w końcu nieznośnem; do innego była nawykła. Tu nikt jej nie odwiedzał, nie miała innego towarzystwa nad litościwe, ale wcale świata nierozumiejące zakonnice. Dnie stawały się długiemi, nabożeństwo ich całych zająć nie mogło. Podkanclerzyna zalewała się łzami; nie było jednak ratunku, bo o zgodzie z mężem słuchać nie chciała. Radziejowski zaś przeciwko żonie tem zacięciej powstawał, że próba zagarnięcia jej majętności nie powiodła się.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/213
Ta strona została uwierzytelniona.