prawa, nieposzanowaniem majestatu, dopełniała miary, domagała się przykładnego skarcenia.
Na to się zgadzali wszyscy, chociaż sądząc podkanclerzego należało pociągnąć Słuszków i podkanclerzynę, których wina równą była... tych jednak wszyscy i Jan Kazimierz chciał oszędzić.
Król, który nigdy mściwym nie był, a po wybuchach strasznego gniewu, stawał się wkrótce apatycznym, tym razem nawet królowej nie dał się ułagodzić. Chciał się pozbyć wroga.
— Bezkarnie puścić się nie godzi takiego bezprawia — rzekł Maryi Ludwice — raz muszę się od niego uwolnić — bądźcobądź.
Radziejowski nie zrobił w początku najmniejszego kroku, aby się bronić, niemal pewien będąc, że się go zlęknie król i puści płazem gorszący ten wybryk; rachował też na to, że ratując Słuszków i jego muszą oszczędzić.
Tymczasem nad głową jego groźna zbierała się burza. Bez względu na wysoką godność pieczętarską, którą piastował, po naradach między senatorami i u króla, postanowiono sprawę zdać na sądy marszałkowskie.
Mogła być sądzoną tylko przez króla samego lub przez nie. Przeważyło zdanie biskupa Leszczyńskiego, który nie chciał dopuścić, aby król sam był sędzią i ściągnął na siebie złośliwe języki.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/218
Ta strona została uwierzytelniona.