Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/224

Ta strona została uwierzytelniona.

już był jakiś starosta, dość na pozór zamożny wdowiec. Ten po zaręczynach już być miał z Bianką, a dziewczę śmiało się, ruszało ramionami i żadnej do tego wagi nie przywiązywało.
Powtarzała, stojąc przed źwierciadłem: — Pani starościna! pani starościna!
Dyzma, przestraszony, padł do nóg królowi, ofiarując mu się służyć do śmierci, byle pomógł do Włoszki. Jan Kazimierz nie był od tego. Kazał zaraz matkę przywołać.
Bertoni przyszła nadąsana, gdyż królowi zapomnienia o sobie przebaczyć nie mogła. Nawykła do poufałości i nieposzanowania, ząb za ząb poczęła się z królem ujadać, którego to bawiło. Tupał nogą, groził, ale śmiał się. Służba tuż pode drzwiami słuchając, za boki się trzymała. Zpół godziny trwał ten spór, w końcu którego rozdrażniona Bertoni oświadczyła, że póki żywa, córki za pokojowca nie wyda.
— Idź-że precz i ani mi się pokazuj na oczy! — krzyknął król, wychodząc.
W progu Włoszka spotkała Strzębosza i mszcząc się na nim, mało mu oczu nie wydarła; on też jej nie oszczędzał i tak wszystko się zdawało bezpowrotnie straconem.
Dyzma chodził jak struty, choć go i król i towarzysze starali się tem pocieszyć, że sobie łatwo inną znaleźć może.