Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.

Trwało to blizko roku, w ciągu którego próbował się na Stare Miasto przekradać, ale tak pilnowano dziewczęcia, że ani jej mógł zobaczyć.
Zaklął się potem, że chce i musi o niej zapomnieć.
Gdy później z królem razem powrócił do Warszawy Dyzma, jednego wieczora z wielkiem zdziwieniem swem ujrzał wchodzącą Bertoni, która, przywitała się z nim bez gniewu — wcale uprzejmie...
Strzębosz języka w gębie zapomniał.
Zapytała go o króla; poszedł więc oznajmić o niej, a król wpuścić ją kazał.
Dyzma, chociaż wyjść musiał, ucho do drzwi przyłożył i słuchał, jak Bertoni żałośliwie na los swój się uskarżała, a w końcu oświadczyła wzdychając, że gotową już była spełnić wolę króla, i córkę dać choćby Strzęboszowi.
Osłupiał, nie mogąc pojąć co się stało.
Zmiany tej przyczyną było, jak się później okazało, że Włoszka panu staroście na oczyszczenie jego majętności, znaczne dała pieniądze, nie zabezpieczywszy ich żadnym skryptem, a tego na polowaniu niedźwiedź tak poszarpał, iż do domu z łowów nie dowieziono żywego. Rodzina zaś o płaceniu długu ani słuchać nie chciała. Bertoni zapozwała i przegrała w trybunale. To ją zubożyło.