Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/226

Ta strona została uwierzytelniona.

Musiała więc losu szukać dla córki, której na gachach nie zbywało, ale wszyscy byli — jak święci tureccy.
Dyzma poleciał zrazu na Stare Miasto, jakby mu bramy raju otwarto. Wszystek czas, jaki mu od służby zostawał tu spędzał, Bianka była bardzo grzeczna; ale, ile razy tu przyszedł, zastawał zawsze przy niej co najmniej jednego, czasem po kilku ichmościów, których zdawała równie mile przyjmować.
Strzębosz, markotny, od tego począł, że z dwoma się przemówiwszy, obciął ich, a jednego wypłazował tak, że się potem parę tygodni smarować musiał. Bianka zaś, coby mu za tę miłość wdzięczną być miała, zaczęła krzywo spoglądać i ostro mu przycinać.
Przyszło do zwady i Strzębosz raz, powróciwszy na zamek, zły, zaklął się:
— Nie pójdę więcej: milsze jej te gachy nade mnie, — z Panem Bogiem!
W parę dni stara Bertoni przyszła ze skargą do króla, który już wiedział o wszystkiem, utrzymując, że Strzębosz jej córkę zbałamucił, a potem zdradził i zawiódł.
Przywołano winowajcę.
— Jako żywo nie zdradziłem nikogo — rzekł śmiało — ale panna gachów lubi, dużo ich ma na usługach, a ja żonkę chcę mieć dla siebie.