Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/012

Ta strona została uwierzytelniona.

jak na zwierzynę. Najniewinniejsze stworzenie, byle stopą dotknęło po blizkich gruntach, padało ofiarą wojny.
W tem położeniu na stopie wojennej, tylko Wicuś Kuternoga mógł wytrwać, inny nie wytrzymałby.
Opisaliśmy go, jak niepoczesnie wyglądał, dodać potrzeba, że się odziewał nie do twarzy. Kapotę nosił długą po pięty, dla pokrycia krzywej nogi, pod nią bieliznę tylko kładł zwykle, kamizelę, u której zawsze połowy guzików brakło, buty ogromne, a na głowie nosił czapeczkę, bodaj niegdyś przez żonę haftowaną, może półaksamitną, ale tak zatłuszczoną i zafolowaną, że desenie na niej ledwie się od tła rozróżnić dawały.
Czapeczkę tę Wicuś zrzucał chyba w wielkich wypadkach, dla osób w hierarchii spółecznej wysoko położonych, z których nielitościwie szydził za oczy, ale stanąwszy przed niemi, tem niższe bił im pokłony. Kto pochlebstwo i weneracyę lubił, temu tak umiał dogodzić, że lepiej nie było potrzeba.
Na mil dziesięć, a może więcej w koło, Kuternoga znał ludzi, stosunki, sytuacyę i wartość każdego człowieka, tak, że mógł doskonale obliczyć, czego się kto dorobi lub kiedy upadnie. Odgadywał cudownie tych, co szli do ruiny i co mieli przyszłość, wyprorokowywał małżeństwa, przeczuwał zwady — wiedział wszystko na wylot.
Bali się go też wszyscy, a wielu rady jego zasięgało. Mówiąc o nim, zwykle każdy w czoło się uderzał, pokazując, że tam u niego dużo siedzi!
Zielona Buda, gdy Pan Bóg ją szosą obdarzył, powinna była przybrać przyzwoitszą postać i poczytniejszą fizyognomię, została jednak taką prawie, jak od wieków była, nieforemnym budynkiem, długim, nizkim, z dachem wysokim, ciężkim i staroświeckim zajazdem pod słupami.