Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/037

Ta strona została uwierzytelniona.

Rozpostarła piękne ręce, które nie były widocznie do ciężkiej pracy stworzone, a ona się już na nich krwawo wypiętnowała.
Stary zasłonił twarz dłońmi — milczał czas jakiś.
— Nie rozpaczaj, — rzekł — nie rozpaczaj, miłosierdzie Pańskie sługi swojego nie opuści, ulituje się Chrystus Pan, jeśli nie nademną niegodnym grzesznikiem, to nad wami. Modliłem się, modlę — cóż ja więcej mogę?
Lucia stała pogrążona w swej boleści, nieruchoma.
— A! nie wątpię i ja o miłosierdziu Bożem, — odezwała się wzdychając — ależ Bóg przykazał myśleć o sobie, ratować się. Matka leży chora, ja na chwilę odstąpić jej nie mogę i zapracować też nie potrafię, będąc tutaj. Zygmuś ledwie sobie daje radę. Zkądże dalej i co weźmiemy — dla matki!
Głos jej słabł, stary w krucyfiks oczy miał wlepione.
— Wątpimy o miłosierdziu Bożem, — rzekł — i dla tego ono nie przychodzi. Los nasz ciężki, ale Bóg sprawiedliwy, a myśmy niewinni że cierpimy, więc się ulituje. Pracowałem poczciwie, sumienie mam nieobarczone... gdyby moja dobrodziejka kilka godzin dłużej była na świecie pożyła!..
Lucia ciągle łzy ocierała.
— Coś przecie radzić i robić potrzeba! — zawołała.
— Cóż radzić! co tu poradzić? — westchnął stary; znosić musimy w pokorze co Bóg zesłał, za grzechy nasze. Opatrzność nas nie opuści.
— Ojcze kochany, — zcicha dodała córka — wszyscy mówią że nieboszczka oddała ci jakąś opiekę nad tem i