Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/055

Ta strona została uwierzytelniona.

dzo kształtnej postaci, chociaż już trochę pulchny, twarzy białej i wesołej, oczu czarnych, włosów ciemnych, rysów bardzo regularnych a niewiele mówiących. Wszystkie ruchy jego, każdy krok zdawał się obrachowany na uwydatnienie piękności. Miał zwyczaj nawet z pomocą zwierciadeł utrzymywać nad sobą kontrolę. Kochał się w sobie jak w żonie swej, jeśli nie więcej. Od rana więc pan Onufry był zawsze wyświeżony, wymyty, utrefiony i ubrany wedle najświeższej mody. Toaleta zabierała mu dużo czasu, a przystępował do niej, jak do spełnienia uroczystej jakiejś missyi względem samego siebie.
Prędzejby się pewnie dopuścił małego przestępstwa jakiego, niż lekceważenia mody i dobrego tonu. Człowiek był ani zły ani dobry, lekki, pusty, bez woli i energii, i niewidzący na świecie nic, nad pozory i formy.
W towarzystwie najmilszym był, ale rachować na niego nie było podobna.
Tego rana właśnie zasiadł był do rozpatrzenia się w swych ślicznych rękach i paznokciach, mając przed sobą cały przyrząd służący do gładzenia, piłowania, szlifowania ich i polerowania, gdy panna Barbara wtargnęła doń ze zwykłą poufałością.
Zrazu inwazya ta w czasie uroczystej chwili ubierania, trochę go zniecierpliwiła, lecz poznawszy pannę Drobisz, uśmiechnął się i, nie rzucając pilniczka, przywitał ją głowy skinieniem.
Był to zwykły poseł, który mu rozkazy żony przynosił.
— Cóż tam kochana panna Barbara mi powie? — odezwał się wesoło. — Jak się dziś Idzia ma?
— Pani chwała Bogu zdrowa, — poczęła panna, stając nieco opodal, ja tu z pewnym interesem do pana hrabiego