Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/059

Ta strona została uwierzytelniona.

Szczęście że się jesień kiedyś skończy i to nas uprawni do szukania gdzieś „zimowych leży“.
— Ale Żabie jest śliczne, — rzekł gość — rezydencya pańska! macie wszystkie przyjemności villegiatury.
Pan Onufry ruszył ramionami, i pocichu szepnął: — Tout lasse, tout passe, tout casse. — Żabie nie jest brzydkie, ale w najśliczniejszem miejscu nudzić się można bez ludzi!..: Skazani tu jesteśmy na proboszcza, od którego czasem zalatuje lekka woń czosnku, na pana Grzebińskiego, którego zawsze czuć ambrą, na panią Sylwińską, używającą starej pomady z gwoździkami — i — już nie wiem!..
Troszkę się uśmiechnęli i usiedli.
— Jakże się pani ma? — zapytał hrabia.
— Dziękuję, — rzekł mąż — heroicznie znosi próbę cierpliwości na którą jest wystawioną; ma nawet męztwo śmiać się z tej atmosfery, co nas dusi...
Spodziewam się, kochany hrabio, — dodał — że nam choć kilka dni darujesz?
Zamieński nie odpowiadając wyraźnie, skłonił się tylko i odwrócił rozmowę.
— Dokądże państwo na zimę?
— A! to jeszcze niezdecydowane, — smutnie jakoś, rzekł przypatrując się własnym rękom pan Onufry. — Ja zawsze byłbym za Włochami, za któremi przepadam, Idzia wolałaby może jedną ze stolic europejskich, w których więcej życia — ale, proszę cię, w tych czasach ciężkich, w naszych stosunkach, człowiek nie śmie robić projektów, wszystko się rozbija o te nędzne pieniądze.
— Tak, to prawda, — zimno potwierdził Zamiński. Nie wiem kto powiedział — qui est-ce qui a des dents? jabym to przerobił na: kto dziś ma pieniędze?
— A, przepraszam, — rzekł żywo pan Onufry, wy nie-