Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/073

Ta strona została uwierzytelniona.

serce tak daleko nie obowiązuje i nie prowadzi. Jakże mam w nie wierzyć!
Dobył chusteczki batystowej hrabia i otarł czoło — nie wiedział co mówić, nie chciał odejść, pożerał oczyma Lucię i ważył w myśli co miał dalej począć.
W tem głos z za drzwi dał się słyszeć, słaby, jakby z piersi dogorywającego, Lucia drgnęła poznając w nim wołanie chorej matki.
— Czekaj pan tu chwilkę! powracam! — zawołała z rodzajem trwogi. — Chwilkę tylko.
Otworzyła drzwi przy których stali i wbiegła do przyciemnionej izdebki. Zapomniała zamknąć je za sobą i przez pół otwarte wzrok hrabiego mógł się wcisnąć do wnętrza. Naprzeciw właśnie stało łóżko niskie, osłonione małym odartym parawanikiem, po nad nim leżącą w poduszkach widać było głowę i twarz wybladłą, prawie trupią kobiety, która niecierpliwie córki wołała, pół-senna. Do koła widać było niedostatek, opuszczenie, nieład, jaki otacza chorych, gdy przy nich braknie posługi. Na stołkach leżały odzieże, poduszki, na ziemi stały flaszki i garnki, naczynie z wodą, zapomniany kociołek, resztki jadła którego na prędce nie miano gdzie postawić. Lucia już pochylona stała nad uciszoną matką, która ledwie usłyszawszy jej głos, poczuwszy rękę, znowu usypiać poczęła.
Chwilę stała nad nią Lucia załamawszy ręce, zdawała się widokiem jej do jakiegoś heroizmu pobudzać, dwie łzy z pod powiek się potoczyły, z rozpaczliwem niemal postanowieniem jakiemś powróciła ku drzwiom i wyszła do czekającego na nią hrabiego.
Nie uszło to jej baczności że Zamiński mógł widzieć co się tu działo. Przymknęła drzwi ostróżnie. Smu-