Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/075

Ta strona została uwierzytelniona.

Hrabia pomięszany potrzebował chwili, aby przytomność odzyskać. Przyszła ona, nawykłemu do różnych położeń i spotkań, nie bawiąc.
— Byłem i jestem jednym z wielbicieli talentu córki pańskiej, — rzekł. — Przypadkiem znalazłszy się w tych stronach, dowiaduję się że panna Aniela się tu znajduje — nie mógłem się wstrzymać ażebym nie pośpieszył tu.
— A, bardzo panu jesteśmy wdzięczni, — rzekł Zarzecki. Widzisz pan co się z nami dzieje! — wskazał rękami dokoła. — Nędza, bieda! nie ma na to ratuku. Dopust Boży! Kara za grzechy... Szkoda dziewczyny że się tu poniewiera ale matka chora, my biedni, lepsze to niż muzyka.
Pan tu pewnie, chyba u Manczyńskich? — dokończył stary.
— Tak jest! — wyjąknął niewyraźnie Zamiński.
Pan Jakób się skrzywił, nie tając z uczuciem jakie miał dla nich.
— Niechże pan im o nas nie nie rozpowiada, — rzekł — boby się nadto cieszyli nędzą naszą. My z tym dworem nie mamy nic — nic...
Lucia stała spoglądając to na ojca, który ciągle się przyglądał ostro córce zarazem i jej gosciowi.
— Możebym państwu mógł być w czem pomocą? — po długiem dosyć milczeniu, — rzekł hrabia, zabierający się do odwrotu.
— Jałmużny my jeszcze, dzięki Bogu, nie przyjmujemy, — odzwał się Zarzecki — protekcyi żądać nie ma ani tytułu ani gdzie jej użyć... Za dobre serce — Bóg zapłać.
Lucia wejrzeniem potwierdziła wyrazy ojca, który popatrzywszy na córkę, jakby się wcale o nią nie obawiał, skłonił głową gościowi, i zostawiając go sam na sam z Lu-