Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/086

Ta strona została uwierzytelniona.

Rozpaczliwe położenie zmusiło ją do rozpaczliwego kroku, rzuciła samą siebie na łup losowi co ich prześladował. Ulżyć matce, osłodzić jej dni ostatnie, choćby ofiarą życia — zdawało się jej obowiązkiem. Pod wrażeniem boleści, niemal się zdała na łaskę człowieka, do którego wstręt czuła i obrzydzenie.
Hrabia, który w salonie i życiu salonowem miał wszystkie wymagane przymioty i był jednym z najpiękniejszych okazów człowieka ogładzonego i sztucznie i artystycznie na istotę czczą i zimną wyrobionego — dla Luci przedstawiał antytezę tego co było jej ideałem.
Tej muzyki, której był niby największym miłośnikiem, ani rozumiał, ani umiał, ani odczuwał. Mógł mówić o niej pożyczanemi słowy, mógł się unosić gdy mu to było do twarzy i do czegoś potrzebą — ale podnieść się do niej i umiłować nie umiał. Nic w nim nie czuła szczerego, a pod tą świecącą powłoką, raziła ją bezduszność, egoizm, próżność.
Instynktem przenikała go, jak się odgaduje nieprzyjaciela.
Hrabia w czasie tych tryumfów wirtuozki, które chwilowo uczyniły ją modną i głośną, rozkochał się w niej po swojemu. Zdawało mu się że artystka, o której pochodzeniu skromnem nader wiedziano, mogła się łatwo dać ująć formom arystokratycznej miłości i unieść w sfery, w których się o surowych życia warunkach zapomina.
Podobała mu się jako kobieta, jako świeży kwiatek, pochlebiałoby mu było zostać jej znanym, wytykanym adoratorem. Gotów był nawet coś poświęcić dla tej przyjemności.
W tych myślach, których połowę temparament i krew a drugą miłość własna rodziła, rozpoczął hrabia nadskaki-