Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/106

Ta strona została uwierzytelniona.

jak zwykle, bo musiała wiedzieć o wszystkiem, złośliwy dowcip pana Onufrego równie ocenić umiała.
Zapowiedzianych odwiedzin pana Bendrzyńskiego oczekiwano zbrojąc się w wódkę kolońską.



W dworku owej nieszczęśliwej hołoty, wyraźnie z nędzą walczono. Zarzecki, jak przyrzekł córce tak nazajutrz zaraz zabrawszy zegarek i sygnet, pieszo poszedł z niemi do najbliższego miasteczka, aby je zastawić. Była to z jego strony ofiara wielka, rozstawał się z pamiątkami do których przylgnęła miłość ludzi co mu je pozostawili, ale żona była chora, córka w rozpaczy, głód w domu. Po drodze, brnąc zadumany piaszczystą ścieżką, napotkał chłopka jadącego z Żabia. Ten mu się pokłonił i przywitał. Ostrego w spełnianiu swych obowiązków Zarzeckiego nie bardzo dawniej lubiono na wsi, chociaż był sprawiedliwym; teraz w porównaniu do nowych panów i ekonomów, pan Jakób zyskiwał. Wspominano o nim z westchnieniem. Chłopek widząc go zmęczonym sam na wóz zaprosił. Zarzecki więc mógł sobie oszczędzić trochę trudu. Radby był za to poczęstować wieśniaka, ale mu wyznał otwarcie że grosza przy duszy nie miał.
W rękę go pocałował właściciel fury, pokornie prosząc na kieliszek wódki, napili się razem. Zarzecki pił chętnie, a wódka do której nadto był przywykłym, pokrzepiała go. W lepszem trochę usposobieniu niż z domu wyszedł dostał się do miasteczka.
I tu nie zbywało mu na znajomych z dawnych lepszych czasów, gdy był totumfackim przy podkomorzynie. Należał do nich pan Izaak Lubliner, handlujący zbożem, który dawniej wszystko zakupywał u podkomorzynej, do