Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/114

Ta strona została uwierzytelniona.

— O tem potem! — zawołał Zarzecki, — będzie na to dosyć czasu. Długo ci twoi Du Royer bawią na wsi, a ty z niemi? Czy musisz dziś do nich powracać? mów szeroko i długo. Nie mamy cię czem przyjmować, karm ty nas mówiąc o sobie.
Stary przypomniał pieniądze które przywiózł i co do grosza wsypał w ręce Luci.
— Ja nie potrzebuję, — rzekł — mnie one na co? Bierz i co można dostarcz matce. Ona tu pierwsza, bo ona najbiedniejsza, a my co nogi i ręce mamy!..
Dawno już takiej chwili radości nie widział dworek za ogrodem; dawno w tej izbie opuszczonej nie siedzieli tak razem jak teraz i Zarzecki nie czuł się tak dziećmi swemi zarazem szczęśliwym i — skłopotanym.
Gdy Lucia przy nim zaczęła rozmawiać z Zygmuntem, stary słuchał i patrzał zdumiony, jakby ludzi z innego świata. Język, myśli, pojęcia — wszystko u nich było różne, dalekie od tego do czego on nawykł; nie sama żywość młodości stanowiła tu różnicę, ale — to wychowanie co dzieci porwało i uniosło między innych ludzi.
— Ponieważ się tak wszystko składa na lepsze, odezwała się Lucia — ja trochę przy tem obstanę żebym mogła pojechać na lekcye do Lublinera. Naprzód zarobię coś tam dla was, powtóre — tu się zarumieniła — znajdę tam — fortepian — będę mogła zagrać.
Zawstydziła się Lucia, brat ją zrozumiał, ojciec słuchał i nie pojmował tego, żeby się mogła dobrowolnie chcieć męczyć tą muzyką.
Przebiegła przez głowę Luci myśl co teraz zrobi z hrabią, jeśliby on istotnie pomoc im ofiarował, bez której obejść się mogli — lecz — powiedziała sobie — podziękuję mu i odprawię. Niebardzo też w to wierzyła ażeby miał cię-