Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/125

Ta strona została uwierzytelniona.

miały skutkować dziwnie, a w istocie przyśpieszały ruinę. Całemi godzinami czasami, przy drzwiach zamkniętych, Basia z panią pracowały nad restaurowaniem maleńkich uszczerbków, a pani Idalia przy tem wpadała w najgorsze humory. Jedynym środkiem rozerwania bywały naówczas uzbierane na tę złą godzinę wiadomostki bieżące, które panna Drobisz umiała grupować zręcznie i zużytkować wedle wymagań chwili. Dnia tego okazywała się ich wielka potrzeba, pani Manczyńska była nadzwyczaj smutna, pogrążona w sobie, znudzona, nie do rozbawienia. W dwóch miejscach skóra delikatna wyraźnie się marszczyć zaczynała. Wyciskało to łzy z pięknych oczu czarodziejki.
Panna Drobisz zagadywała, naprzód folwarcznemi mniejszej wagi plotkami, naostatek odezwała się.
— Mam coś, z czego moja anielska pani będzie pewnie kontenta!
— No, cóż?
— Dostaniemy znowu miłe sąsiedztwo...
— A! czyż być może? Chyba żartujesz... Kogoż?
— Złota moja pani domyśli się.
— A! nie, ty wiesz że nie lubię i nie umiem się domyślać — mów od razu.
— Państwo Du Royer przyjechali!
Zajaśniały oczy pani Idalii, ucieszyła się widocznie.
— A! czyż pewnie! moja droga!
— Najpewniej wiem o tem. Muszą już być od dwóch dni z całym dworem i lada chwila tu przyjadą.
— Zgadłaś że to mnie bardzo, bardzo ucieszy, moja Basiu, ale, jeżeli oni są, ja na ich wizytę nie będę czekała. Dziś pojadę!
Z państwem du Royer stosunki były dosyć przyjazne, bo pan i pani Manczyńska troskliwie je pielęgnowali. Na-