Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/134

Ta strona została uwierzytelniona.

Bendrzyński odjeżdżał zachwycony. Wieczorem, już pewien że pieniądze mieć będzie, pan Onufry sam podszedł pod okno panny Barbary i to w chwili gdy się u niej Więckowski znajdował, co zmusiło go ukryć się za firankę.
Panna Drobisz wychyliła się dla zasłonięcia sobą gościa.
— Co pan każe?
— Chcę wiedzieć co tam z tym interesem o dożywocie? Nabywamy czy nie? odstąpią?
Nie chcąc przy świadku mówić, Basia wybiegła do pana Onufrego na podwórze i tu z nim poszeptawszy, natychmiast Więckowskiego posłała do dworku.
Pisarz miał polecenie nader delikatnej natury. Szło o to ażeby, już się nie targując o cenę, wymódz na starym Zarzeckim, aby kwitował z tysiąca dwóchset biorąc tysiąc. Reszta zostawała jako porękawiczne dla panny Drobisz, a Więckowski miał z tego dostać pięćdziesiąt.
Zdawało się posłowi że nic nie mogło być łatwiejszego nad dobicie takiego targu. Cóż mogło szkodzić staremu pokwitowanie z tysiąca dwóchset?
Godzina do konferencyi z Zarzeckim nie była zbyt dobrze obrana, mrok padał gęsty, a we dworku zawczasu szli wszyscy na spoczynek. O zaszłych tam zmianach pan Więckowski nic nie wiedział. Pomyślał sobie, że gdy kto zbiedzonym ludziom przynosi taki kapitał, ma prawo zbudzić ich choć o północy. Zdala spostrzegł że w oknach było ciemno wszędzie.
Stary Zarzecki nie spał jeszcze. Napiwszy się wódki, odmawiał swoje pacierze chodząc po izdebce. Miał ten zwyczaj że ich cicho nigdy, nawet w kościele, nie mógł mówić, potrzebował dla siebie prawić głośno i deklamował z uczuciem. Były to modlitwy przejęte, uczute, wyjęczane