Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/136

Ta strona została uwierzytelniona.

Więckowski się zdziwił, zamiast radości, której się spodziewał, znalazłszy niemal frasunek.
— Gotówką? — dodał Zarzecki.
— Jużci gotówką, — potwierdził Więckowski.
Skrzywił się stary. Słowo się rzekło, cofać się jakoś nie było przyczyny. Zamilkł.
Więckowski patrzał i rad był wyczytać coś z twarzy, na której wypisane było zmartwienie. Zarzecki głowę tarł i wąsy wyciągał.
— Ależ to tak cap, łap, urwij, podaj, niemożna, — odezwał się, niech ja ze swjemi pogadam i przygotuję.
— Toć na to wiele czasu nietrzeba, — rzekł Więckowski.
— A zkądże wiesz ile czasu zabierze chorą kobietę namówić żeby się wynosiła!..
Ruszył ramionami.
— To tam pańska sprawa, — odezwał się pisarz, moja rzecz była przynieść panu wiadomość, żem zrobił com obiecał.
— Daleko nawet skuteczniej niż ja się spodziewałem, — zamruczał Zarzecki. — Kuty jesteś! o! kuty!
Pochlebiło to Więckowskiemu. Wyciągnął kołnierzyki i wziął się w bok. Zarzecki stał jak wbity w ziemię, z głową spuszczoną.
— Ja tam za moje chodzenie około tej sprawy nie pretenduję nic, — począł zcicha pisarz, — bo wiem że pan Zarzecki sam zmiarkuje iż wypada posmarować... Chę! chę! — no — oto mniejsza. Ale ja sambym takiego interesu nie zrobił bez panny Barbary, a panna Barbara musi co dostać...
Zarzecki ani się odzywał.