Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/148

Ta strona została uwierzytelniona.

Pani Idalia była tem upokorzoną, lecz czuła że — był to ten ktoś, kogo dotąd na świecie nie spotkała, a który jej był potrzebny.
Mimowolnie zrobiła małe porównanie pomiędzy nim a swoim mężem, i — nie licząc w to różnicy wieku, dopatrzyła się w panu Onufrym pięknego safanduły, hrabia Zamiński wydał się jej przy nim jakby zblakły, przeprany i nie dobrze ufarbowany.
Bolek Du Royer, chłopak ładniuchny, świeży, wesołej twarzyczki, przy nim coś miał dziecinnego. Słowem pan Zygmunt, nawet w przypuszczeniu najokropniejszem, że był guwernerem — nie tracił w jej oczach.
Zarumieniła się sama gdy jej przyszło na myśl, że takiego guwernera życzyłaby dla syna... Było to już iść trochę zadaleko.
Przed obiadem bawiono się w salonie, panie potem przechadzały się trochę same, a gdy dano do stołu, pani Idalia ciekawie spojrzała na miejsce jakie miał zająć ów Zygmunt u obiadu. Mogło to ją o położeniu jego w tym domu objaśnić. Stało się, że posadzono go między dwoma synami — i z tego się nic nie dawało wyciągnąć. Zwróconą mając uwagę na wszystko, pani Idalia słysząc że nie nazywano tego pana nigdy inaczej jak panem Zygmuntem, coraz bardziej zaczęła podejrzywać że mógł być guwernerem.
Ale cóż? w początku ją to oburzało i dręczyło, powoli się oswajała z tą ewentualnością i przypuściwszy ją, niemal była nią zadowolnioną.
Nieszczęśliwa istota, która dotąd obchodziła się czcią jaką jej składano, po raz pierwszy uczuła że gotowa by się kochać sama. Nie przesadzimy mówiąc, że ją to takim napełniło strachem, jak gdyby miała dostać ospy. Przeczucie