Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/161

Ta strona została uwierzytelniona.

źni, dla których urok ładnej twarzyczki osłania wszystkie szkarady serca i duszy.
Zygmunt pocałował ją w czoło.
— Kochana moja, — rzekł, — przypomnij sobieże grecy, widzą wszędzie piękność gdziekolwiek ona jest i cześć jej oddają.
— Nawet piękności pani Mańczyńskiej! ironicznie, — dodała Lucia.
— Gdybym mogła gniewałabym się na ciebie — ale że cię kocham, lituję się nad tobą.
A po namyśle dodała.
— Pięknie cię ta piękna pani musiała przyjąć.
— O! — odezwał się Zygmunt — jeżeli to była komedya to ci się przyznam że odegrana z takim artyzmem iż żadna Ristori się z nią mierzyć nie może! patrzała na mnie jak gdybym nie był Zarzeckim! prawdziwie!
— Obrzydła zalotnica! przerwała Lucia. — Nie mów mi o tem, słuchać nie chcę. Ja to rozumiem jednakże. Lękają się ciebie i Royerów, chcą cię rozbroić!
Zygmunt miał jeszcze na ustach że go hrabia Zamiński zaprosił, lecz wstrzymał się, nie chcąc o tem mówić siostrze, dopóki nie mógł być u niego.
— Popsułeś mi całą przyjemność jaką z sobą przyniosłeś, — zakończyła siostra. Dla mnie nad tę rodzinę co się bez litości nad biednym ojcem znęcała, nie ma na świecie wstrętliwszego nic. Nie jestem mściwą, lecz gdybym mogła, Zygmuncie pomściłabym na nich łzy nasze, byłabym okrutną.
— Kochana Luciu — ty jesteś artystką we wszystkiem,