Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/007

Ta strona została uwierzytelniona.

summy wielkie gromadziła. Syn gdy stracił majątek nie dostał od niej nic, wnukowi nie dawała ani grosza, wyrzucała mu marnotrawstwo i często na oczy go przypuścić niechciała.
Gospodarstwo w dobrach było dosyć uproszczone, nie które szły dzierżawami, inne miały rządzców, podkomorzyna sama wzierała we wszystko, a pieniądz który raz wszedł, już od niej nie wychodził. Nie pożyczała nikomu, nie lokowała nigdzie, co się z nim stało Bóg jeden wiedział, ona druga, a pan Zarzecki trzeci może.
Zarzeckiego od młodego chłopca wziąwszy jako pisarza, probując go na różne sposoby, doświadczywszy w nim uczciwości nieposzlakowanej, zrobiła sobie z niego narzędzie i w końcu posługiwała się nim do wszystkiego. Człowiek był, jak widzieliśmy, bardzo sobie prosty, nieco dziwak i w dodatku nałogowy, ale sumienia wielkiego. To sumienie czyniło go podkomorzynie drogim, przebaczała mu omyłki, dziwactwa, słabości, bo wiedziała że nieograniczonego zaufania jej nie zawiedzie.
Z czasem słabnąc, starzejąc, tracąc pamięć, podkomorzyna, zdawała na niego coraz więcej, aż w końcu oddała wszystko do wiernych rąk.
On za nią jeździł po majątkach, odbierał, kwitował, targował się, rejestra pisał i pieniądze chował.
Podkomorzyna, obyczajem starych, papierowych pieniędzy nie rozumiała, rzadko je przyjmowała, mieniała wszystko na srebro i złoto. Za dawnych czasów gdy była zdrowsza, pokój jej był workami i woreczkami cały zapchany. Miedź miała swe kompartymenta po skrzynkach, bo tu szeląg żaden nie był wzgardzony i staruszka powtarzała.
Kto grosza nie szanuje, ten szeląga nie wart.