Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/011

Ta strona została uwierzytelniona.

dziczyć, ale na listy, rzadko, krotką i lakoniczną otrzymymywał odpowiedź.
Tak stały rzeczy, gdy jednego wieczora, żydek, na worku słomą wypchanym, oklep przyjechał pod dworek pana Zarzeckiego, szkapę chudą do płota przywiązał, i rozpatrzywszy się, że psów nie było, ostrożnie, bicz posuwając naprzód, wśliznął się do sieni.
Tu znalazłszy pustkę i kilkoro drzwi zamkniętych, z których nie wiedział jakie wybrać, począł kaszlać. Zarzecki zawsze prawie siedzący w izdebce na łóżku i albo modlący się, albo dłubiący około młyna, lub zasilający się z flaszki pod łóżkiem, zawołał nie poruszając się — kto tam?
Żydek poszedł za głosem i drzwi trochę otrwałszy, głowę ostrożnie wpuścił naprzód.
— Czego chcesz?
— Do p. Zarzeckiego z liściem! rzekł żyd w ręku podnosząc do góry kawałek papieru.
Stary, który listów prawie nie odbierał nigdy, został trochę zdziwiony i poszedł po niego milczący.
Musiał się uzbroić w okulary, stanął przy oknie, czytał uważnie i długo, patrzał na adres, na podpis, odczytywał, czmychał, a na ostatku żyda spytał:
— Gdzie ten pan stoi?
— U Mortchela, rzekł posłany.
— No, to wracaj i powiedz, że ja tam jutro będę.
Żyd miał ochotę wielką dostać na piwo, ale Zarzecki go zburczał, nalał kieliszek wódki i zbywszy nim, siadł na łóżku. Ledwie posłaniec odszedł gdy Lucia, która go widziała, przybiegła do ojca z pytaniem.
— Zkąd ojciec miał list?
— Niepotrzebna ciekawość, — rzekł śmiejąc się stary, — ale tajemnicy tobie robić z tego nie będę.