Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/012

Ta strona została uwierzytelniona.

Co list to list! Sto lat byś zgadywała i nie odgadła od kogo?
— Co to może być?
— Widzisz! Mam takich korespondentów, o których ci się nie śniło! Hę!
Od przybycia Zygmusia stary był w takim humorze. Troszkę grosza przypłynęło do domu, żona była zdrowsza, córka wypoczywała, a na długą metę pan Jakób w opatrzność wierząc nie umiał się frasować.
Lucia stała zaciekawiona, stary list leżący na stole jej podał.
Dziewczę pobiegło do okna, odczytało, ruszyło ramionami i położyło na stole.
— Nic nie rozumiem! — rzekła.
— Ja zaś rozumiem od kogo, a nie wiem czego on chce! dodał pan Jakób!
List był od starościca, który w przejeździe będąc i zmuszony dla niedyspozycyi zatrzymać się w miasteczku, żądał od Zarzeckiego aby ten do niego przyjechał. Zarzecki go znał z bytności krótkiej u siostry!
We wszystkiem podzielając sentymenta nieboszczki pani, gdy ta z bratem w niezbyt była dobrych stosunkach i ostatnim razem się rozstała niedobrze, pan Jakób nie mógł mieć wielkiego nabożeństwa do starościca. Dla tego teraz też niebardzo do niego śpieszył.
— Ani on mnie, ani ja tam jemu potrzebny, — rzekł. At, staremu się ubrdało coś może jeszcze dowiedzieć o nieboszce... A tu do miasteczka albo piechotą trzeba dreptać, co na moje stare nogi nieciekawa rzecz, albo za furę płacić, a tu nie ma czem.
— Mógł ojciec napisać że niezdrów, i zbyć się go, kiedy mu niepotrzebny.