Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/023

Ta strona została uwierzytelniona.

eleganckiej, zimę spędzał w mieście, jeździł czasem za granicę, zdawał się bardzo zamożnym, pieniędzy nie żałował gdy je przy ludziach trzeba było wyrzucić, w domu było skąpo i — żydki się kręciły.
Oddawna starając się ożenić bogato, Luidor nie potrafił ani pozyskać serca, ani wzbudzić zaufania w żadnej rodzinie. Parę razy ożenienie zapowiadano, zdawał się być blizkim celu, zawsze tajemniczego coś stanęło na przeszkodzie i hrabia uroczyście potem zaręczał, że starać się ani myślał.
Nieśmiałe wycieczki parę razy czynione ku szkatułkom panien, żadną miarą do arystokracyi (nawet najstarszej w świecie), liczyć się niemogących, zawsze spełzły na niczem.
Tymczasem Luidor, miał wielkie powodzenie w salonach dwóch bogatych wdów niemłodych, i jednej równie majętnej rozwódki. Tu jednak, mimo stosunków nader przyjacielskich, ani mowy o ożenieniu się nawet nie było. Rodziny w tym kątku, w którym zamieszkiwał, nie miał wcale.
Dobra kupione niegdyś przez ojca jego, austryackiej kreacyi hrabiego z zakordonu, z długami pono, przeszły na syna, który się tu zjawił przed laty, prosto z wiedeńskiego bruku, takuteńkim jak teraz był. Lata go tylko nieco utemperowały i ustaliły na drodze obranej; postępowanie było systematyczniejszem, artystyczniej wykończonem.
Dwór był podobny do swojego pana. Od gościńca front jego, niby szwajcarski, niby cottage angielski, coś fantastycznego, z wieżyczką, prezentował się maniaczno.
Cała usilność pono na ten front od alei była zwrócona, gdyż zblizka i z boków, było to domisko połamane,