Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/027

Ta strona została uwierzytelniona.

Manczyńskich znam dawno. Sama pani piękna jeszcze i miła, on sam — zupełne zero, w gruncie nawet niezły człowiek. Wiem że ojciec pański wiele z ich przyczyny cierpiał. Ten pobyt na wsi, w tej chałupce za ogrodem, w której panna Aniela i jej talent marnieje, skończyć się powinien. Dla tego chciałem z panem o tem mówić poufnie, aby go skłonić do wyprowadzenia rodziców z tego zakątka. Gdyby do tego pomoc moja była potrzebna (ukłonił się) jestem do usług jego.
Panna Aniela ma świetną przed sobą przyszłość, dać się jej zagrzebać tak, zaniedbać talent, żadną miarą się nie godzi.
Zygmunt słuchał i zdziwiony, i nieco tknięty tem nieprzyjemnie, że niestary jeszcze pan hrabia tak się losem siostry jego, jakoś bez ceremonii interesował. Nie mógł jednak wziąć za złe dobrej woli.
— Serdecznie hrabiemu dziękuję, rzekł. — Rzecz już jest tak jak ułożona, iż rodzice moi wyprowadzić się mają z tego miejsca, w którem zbyt wiele doznali nieprzyjemności. Przedemną prawie wszystko ukrywano, nie chcąc mi nauk przerywać i zakłócać spokoju. Moja siostra heroicznie się poświęciła, ale ja nie dozwolę, aby to dłużej trwało.
Jedna rzecz staje na przeszkodzie, — dodał Zygmunt. — Nie znasz hrabia mojego ojca. Jest to prosty człowiek, dziwak trochę, ale niezmiernej energii i prawości, mąż dawnych czasów, wysokiego poszanowania godzien. Niełatwo jest zmusić go przeciw woli, nawet do zmiany miejsca. Przywiązał się do Żabiego, żal mu je opuścić.
— Ale rodziny całej poświęcać nie może dla tego jedynie, aby pozostać w tem niewygodnem i smutnem położeniu, — dodał hrabia. — Oficyaliści Manczyńskich dokuczają mu, prześladują go, nie dają pokoju.