Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/028

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan hrabia wiesz, jakie nieszczęśliwe pozory były powodem że się w sposób najokrutniejszy obeszli Manczyńscy z moim ojcem, — dodał smutnie Zygmunt.
— Wiem o tem i wytłómaczyć w istocie trudno co mogło się stać z temi nieszczęsnemi skarbami podkomorzynej?
Spojrzał tylko na Zygmunta, który obojętnie słuchał.
— Mnie się zdaje odpowiedział spokojnie, że kapitałami temi nieboszczka musiała za życia rozporządzać. Być bardzo może, iż ojciec mój wie o tem, ale jeśli dał słowo że zamilczy, wycierpi najsroższe męki a tajemnicy nie zdradzi.
Że nie przywłaszczył nic sobie, świadczy najlepiej ubóstwo, które znosi tak heroicznie.
— Otóż w tem ja znajduję Manczyńskich wielce winnemi, zawołał hrabia z pewnem szlachetnem oburzeniem. Patrzali na poświęcenie się ojca pańskiego za życia podkomorzynej, znali go — i zamiast obejść się z nim z poszanowaniem, łagodnie, jak należało, postąpili sobie okrutnie! Tak, okrutnie, dodał hrabia s zapałem, choć piękna pani Idalia nie ma w naturze okrucieństwa i jest tylko pieszczonem dzieckiem, które gotowe oczy wydrzeć niańce, gdy mu odmówi zabawki.
O Onufrym też nie mówię, aby był dzikim, ale ślepo idzie za żoną.
Wszystko to koniec końców było oburzającem.
Zygmunt słuchał z przyjemnością obrony ojca, ujmował go nią hrabia, czuć było w mowie oburzenie szlachetne, miło mu też było, że talent Luci oceniał.
— Wspomniałeś pan hrabia — dodał, o mojej siostrze, jako o artystce z talentem, znasz ją tylko jako genialnego tłómacza Chopina, Schumanna, Schuberta; żeby ją ocenić,