Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/035

Ta strona została uwierzytelniona.

się do pięknej wirtuozki coraz trudniejszem mu się zdawało po rozmowie z bratem, nie rozpaczał jednak, że się tam wcisnąć potrafi.
— Czy będziesz pan o tem mówił z siostrą? — zapytał Zygmunta po namyśle.
— To zależy od was, panie hrabio, — rzekł Zygmunt. Pozwolisz mi? wzbronisz? zastosuję się do tego.
— A jak się panu zdaje — co lepiej.
— Jestem zawsze za otwartem wypowiedzeniem prawdy i nietajeniem niczego.
Tem się zamknęła rozmowa.
Podejmował ją jeszcze kilka razy przed odjazdem gościa, pan hrabia, lecz nic się nie dowiedział nowego.
Odwiedziny i zapoznanie się nieco bliższe z młodym Zarzeckim, gdy po wyjeździe jego przyszły pod ścisły rozbiór pana domu — doprowadziły go do wniosku — iż z tą Hołotą sprawa była niesłychanie ciężką. Panna była śmiała i miała trochę przewróconą głowę, ojciec pół waryat, brat sztuka dziarska i niełatwo się dająca ująć. Najlepiej było wszelkie zamysły porzucić i — cofnąć się, lecz i u hrabiego grała fantazya w głowie. Piękna artystka nie wychodziła mu z myśli.
Do zbytnich dla niej ofiar posuwać się nie myślał, lecz — cóż szkodziło sprobować? Mogłaż się ona oprzeć urokowi, jaki sobie przypisywał hrabia? urokowi któremu daleko wyżej w swerach społecznych położone istoty, nieraz ulegały! Biedna dziewczyna mogłaż pozostać dlań obojętną?
Zygmunt wprost z obiadu, kazał jechać do Żabiego, chciał i ojca odwiedzić i Luci oznajmić co się święciło.
— Późno już było trochę, gdy bryczkę zostawiwszy na gościńcu, pieszo przybiegł do dworku. Cisza w nim pa-