Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/036

Ta strona została uwierzytelniona.

nowała. Zastukał do ojca i nie otrzymał odpowiedzi. Izba starego była zamknięta na kłódkę. W pokoju bawialnym nie widział światła, Lucia więc musiała siedzieć przy matce.
Ostróżnie drzwi uchyliwszy, aby chorej nie zbudzić jeżeli spała, ujrzał Zygmunt bladą twarz matki na poduszce z zamkniętemi oczyma, a siostrę przy ogarku świecy osłonionej umbrelką, siedzącą, wyciągniętą w krześle z książką w rękach na kolanach, zatopioną tak w myślach, że wchodzącego nie posłyszała. Postrzegła go dopiero gdy się do parawanika przybliżył. Drgnęła z przestrachu, palce położyła na ustach i wskazując na matkę, ostrożnie wyszła z izdebki, zbudziwszy wprzódy Łukowę, która na ziemi pod piecem usnęła. Szepnęła jej coś na ucho, wskazała łóżko — i wyszli.
— Zkądżeś ty się tu wziął? — zapytała Aniela ciągnąc brata do ciemnego bawialnego pokoju, gdzie świecę zaraz zapaliła z jego pomocą. — Jesteś wystrojony? Gdzie byłeś?
— Z wizytą!
— Ty? z wizytą? U kogo?
— U jednego z twoich adoratorów, — zaśmiał się Zygmuś, — i tej to adoracyi winien jestem pewnie że mnie na obiad zaprosił.
Zmarszczyła się Lucia.
— Odgadnę łatwo, — rzekła, — mam tu tylko jednego adoratora, hrabiego Zamińskiego. Gdybyś się mnie był spytał wprzódy, powiedziała bym ci — wiesz co? Żebyś mu się wymówił i nie jechał do niego.
— Nie ma łaski?
— Mów ty, jakie na tobie uczynił wrażenie? — spytała Lucia?