Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/044

Ta strona została uwierzytelniona.

tych nieszczęśliwych kapitałów; odpowiedział po namyśle, że budowa groziła wywrotem, i że — musiano ją rozebrać.
— Proszę! zawołał stary, a mnie się zdawał jeszcze tak krzepkim ten dwór! Prawda, że to tam temu lat trochę. Więc już ani śladu mojej kochanej siostry — dodał — ani śladu, bo pono i te kapitały jej — gdzieś wsiąkły.
Pan Onufry westchnął tylko.
— Niepojęta rzecz.
— Tak, bo że były i znaczne, to ja mogę poświadczyć — dodał starościc — i ów totumfacki jej, faworyt, Zarzecki o nich wiedział.
Spojrzał na Onufrego, który ręce gniótł i miny robił.
— Zarzeckiego naturalnie egzaminowaliście? pytał niby nic nie wiedząc, czy zapomniawszy, starościc.
— Nietylkośmy go egzaminowali, podchwycił gospodarz, ale sąd go badał, był uwięziony, trzymany i nic z niego nie dobyto.
— Nic? proszę? Gdzie się to podziało? gdzie?
— Niepojęta rzecz! powtórzył p. Onufry.
— Zarzecki wie co się z pieniędzmi stało, na to słowo daję — dodał Szumiński. Do niego się wziąwszy, niesposób żeby się nie dobyło zeznania. Człek pono zacięty, ale są na to środki.
Uśmiechnął się.
Gospodarz słuchał z wielką atencyą, nie śmiejąc ani zaprzeczać, ani zadaleko się posuwać, zważywszy, iż żona teraz była za postępowaniem łagodnem.
Zmrużonemi oczkami przypatrywał się wnukowi ładnemu dziadunio, zwolna cedząc wyrazy przez nierozpuszczone jeszcze miętowe pastylki.
— Ja, mówił, prawdziwie nie pojmuję nieboszczki. Troskliwą była bardzo o zachowanie owocu swej krwawej