Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/048

Ta strona została uwierzytelniona.

to nie może być i toż go przecie choć przez policyę wyszukać można! Chce mnie puścić tak z kwitkiem jak innych — a no nie uda się, bo ja coś więcej wiem niż inni!
Wygadał się z prędkości Szumiński, lecz natychmiast zmilkł, i wstał z krzesła.
— Asindziej, — odezwał się do Onufrego, źle z nim jesteś, może ci to uczynić przykrość iść ze mną, a więc ja sam pójdę do dworku.
Skinął na Więckowskiego.
— Asan mi tylko drogę pokażesz.
— Ja mogę towarzyszyć, jeśli pan starościć każe, odezwał się Onufry.
— Nie potrzeba! nie! Owszem, lepiej gdy mnie zostawicie samego, ja sobie radę dam, i dobędę go z kryjówki.
Bardzo energicznie chwycił za kij p. starościc. Kazał sobie podać surdut długi — uśmiechnął się do Onufrego i Więckowskiemu zadysponował.
— Idź waść przodem, a nie pędzić, bo ja chodzę powoli.
Nie było się co z rezolutnym starcem sprzeczać, nie podobna mu się było sprzeciwiać, p. Onufry go przeprowadził kawałek i stanął patrząc zdaleka, jak Szumiński, zawsze z gwiazdą, maszerował ku dworkowi.
Więckowski przewodniczył mu aż do furtki prowadzącej ku dworkowi, tu starościc się rozpatrzył i ruszył dalej sam. Idąc ciągle spoglądał na dworek i co go otaczało, kiwając głową, zatrzymując się, mrucząc sam do siebie — wrotka stały otworem, drzwi do sieni także, starościc pod nogi uważnie patrząc aby się nie potknąć, spuścił się z progu do sieni.
Tu ujrzał starą niewiastę, dosyć odartą, nad ceberkiem wody, płuczącą marchew i pietruszkę. Stanął.