Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/049

Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdzie Zarzecki? — spytał.
— Nie ma go doma, — odparła niewiasta.
— Co to nie ma? jakto nie ma! laską stukając o podłogę rzekł starościc, musi być!
Słysząc głos ten podniesiony zbytecznie, Lucia siedząc przy chorej matce, wybiegła trochę już podrażniona. Zobaczywszy dziewczę w nader skromnem ubraniu, Szumiński z góry zapytał:
— Kto asanna jesteś?
Zaczerwieniła się mocno Aniela.
— Przepraszam pana, — odparła śmiało, ja jestem w moim domu, i nim odpowiem, mam prawo pana zapytać — kto pan jesteś!
Szumiński głowę podniósł.
— Peht! sapnął. — A to mi się podoba.
— Mnie się nie podoba — odezwała się Lucia, że pan chorą matkę moją możesz głośno mówiąc nastraszyć. Proszę do pokoju.
Wskazała ręką na drzwi. Starościc stał jak skamieniały, pokiwał głową i wolnym krokiem posunął się do bawialnej izby.
Przyjęcie, którego się wcale nie spodziewał, tak go poruszyło, że naprzód począł szukać na czemby usiadł. W ślad za nim szła Aniela, niemniej tą napaścią na dom nieznanego człowieka podrażniona. Usposobiło ją i to niedobrze, że Szumiński nie pytając zasiadł.
— Jestem starościc Szumiński, brat nieboszczki podkomorzynej, — odezwał się dumnie, słyszysz acanna?
— Słyszę, ale nie widzę racyi ażebyś pan miał być dla mnie niegrzecznym — odparła śmiało Lucia.
Szumiński, który już usta miał otwarte, zamilkł. Aniela mu się skłoniła zlekka i dodała: