Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/050

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja jestem Aniela Zarzecka, córka Jakóba.
— Gdzie ojciec jej?
— Ja nie wiem — rzekła sucho.
— Uciekł przedemną, schował się — począł starościc — może gdzie na strychu w sianie siedzi! Hę? ale ja go potrafię wyszukać.
Anieli krew uderzyła do głowy.
— Ojciec mój — odparła gniewnie, kryć się i uciekać przed nikim nie ma ani powodu ani zwyczaju. Trzeci dzień temu wyjechał z domu wezwany listem do miasteczka i — nie powrócił dotąd.
Rozśmiał się szydersko p. Szumiński.
— Nie powrócił, bo wiedział że ja się do niego wezmę ostro, — rzekł z wyrazem surowym — nie powrócił. A gdzież? dokąd mógł się udać!
— Nie wiem — odezwała się Aniela głosem podniesionym. Masz pan interes do niego, proszę czynić co się podoba, ale dom ten jest nasz, matka moja leży chora, ja potrzebną jej jestem i darujesz mi pan, że go opuszczę.
To mówiąc dygnęła zlekka i krokiem poważnym skierowała się ku drzwiom.
Starościc zaniemiał. Obie ręce sparłszy na kiju patrzał na tę istotę, na której ani jego gwiazda, ani nazwisko, ani pozycya socyalna najmniejszego nie czyniła wrażenia.
— A, to mi się podoba!— mruknął. — Fora ze dwora! i kwita. Krótko a węzłowato. Z czyjej że to łaski acaństwo i tę chatę macie?
— To pewna że nie z pańskiej, — odpowiedziała Aniela zwracając się. Jeżeli pan dobrodziej po to tylko zaszczyciłeś nas odwiedzinami swemi, aby nam przykrość uczynić, dziwię się, że w wieku tak podeszłym, nie nauczyłeś się nawet przyzwoicie z ludźmi obchodzić.