Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/059

Ta strona została uwierzytelniona.

ka, czterema końmi, landarą, z Białej czy Czarnej Rusi, bo to ja tego nie wiem, starszy brat nieboszczki podkomorzynej, o której pan pewnie słyszał. Temu się koniecznie zachciało widzieć Zarzeckiego, a jego słyszę w domu nie ma. Poczęli tedy słać, szukać, gdzie Zarzecki? a że to jakiś butny pan z tej Rusi, tak koniecznie że Zarzecki się schować musiał. Dawaj ludzi trząść dworek.
Podróżny podniósł pięść do góry.
— Trząść dworek! — krzyknął — a to łajdak jakiś!
Wyrażeniem tem i gniewem słuchacza trochę zdziwiony Wicuś, na chwilę się w opowiadaniu zatrzymał.
— Mówże, na miły Bóg, co się stało? — zakrzyczał podróżny.
— A cóż proszę pana, słyszę chora Zarzecka, która już dawno nie wstaje z łóżka, przelękła się — wzięła i — umarła!!
Spojrzał Wicuś na słuchacza, i sam też się przestraszył okrutnie młody pan chwycił się za głowę: i krzyk dziki wyrwał mu się z piersi.
Był to Zygmunt.
Dopiero teraz domyślił się Wicuś kogo miał przed sobą i poskoczył z ratunkiem. Ale Zygmunt wyrwał mu się, wołając na furmana, aby natychmiast konie podawał.
— Niech pozdychają! — krzyknął — jedźmy! Na miłość Bożą, jedźmy!
Kuternoga pobiegł po wodę, bo mu się żal zrobiło rozpaczającego chłopaka, który jęczał i szlochał... Woźnica też zobaczywszy że coś się stało nadzwyczajnego spieszył kiełznać. Ludzie z karczmy powychodzili przyglądać się nieszczęśliwemu. Jeden z nich, a był to Jędrek, przystąpił do lamentującego Zygmunta potwierdzając smutną wiadomość, która już po wsi i po okolicy się była rozeszła.