Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/066

Ta strona została uwierzytelniona.

nadjechali Du Royerowie, a których Aniela nie znała tylko z opowiadania Zygmunta.
Pani Klementyna była może jedyną osobą mogącą s prawie macierzyńską powagą przemówić do dziewczęcia.
— Prowadź mnie pan do siostry — odezwała się wchodząc do Zygmunta — jej należy największe staranie i troskliwość.
Na widok wchodzącej domyśliła się Lucia, kogo miała przed sobą, wstała, choć chwiejąc się na nogach i rozpłakała znowu, widząc jak dobra pani ręce jej otwarła do uścisku.
W pierwszej chwili pani Du Royer, nie przemówiła nawet, czuła że słowo byłoby zbytecznem, samo przybycie mówiło więcej nad nie.
— Przyjechałam po was, panno Anielo, — szepnęła pocichu dawszy się wypłakać. — Zaklinam was abyście jechali ze mną i odpoczęli. Tu wszystko co potrzeba się dopełni. — P. Zygmunt, mój mąż, ks. proboszcz się tem zajmie, mamy obowiązek was ratować. Powóz nasz stoi, należy abyś się natychmiast ztąd oddaliła.
Pan Du Royer o to samo prosił Zygmunta, który przyszedł z nim do siostry i Aniela się skłoniła do podróży. Osłabiona, już tu rękami nic pomódz nie mogła, prosiła tylko aby jej było wolno zwłoki męczennicy pożegnać... Gdy potem nalegano na nią do wyjazdu, a Zygmunt stał razem z p. Klementyną chcąc przyspieszyć go, Aniela, która fałszywego wstydu nie miała nigdy — rzekła cicho:
— Pani, ja prawie nie mam co włożyć na siebie, abym przyzwoicie pokazać się mogła w ich domu. W czasie słabości biednej matki, sukienki moje poszły do żydów w miasteczku.