Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/070

Ta strona została uwierzytelniona.

pewnie wywrze wrażenie, wprowadzono doń urzędnika dla rozmowy.
Wprzódy, nim się to stało jednak, troskliwy o siebie p. Onufry, rozmówił się z urzędnikami, całą winę z siebie zrzucając na dziadunia.
Chodziło p. Szumińskiemu o okazanie, iż zbiegłego przed nim Zarzeckiego miał prawo poszukiwać, z powodu rachunków pieniężnych, że we dworku nie wiedział wcale o chorej i obszedł się jak najłagodniej, a że jej na złość się w tej chwili umrzeć podobało, temu nie był wcale winien.
Doktór miał poświadczyć, iż chora i bez tego byłaby niezawodnie umarła. Rozumowanie starościca tak było zręczne i logiczne, iż po godzinnej dyskusyi urzędnicy skłaniali się do podzielania w tem opinii p. starościca. Znajdowali tylko, że dla uniknięcia dalszych nieprzyjemności, p. Szumiński powinienby z familią zmarłej wejść w porozumienie, aby skarg i niepotrzebnej gadaniny nie było.
Długa słabość pani Zarzeckiej, doskonale tłumaczyła nagłą jej śmierć. Daleko w ogóle gładziej poszedł ten interes, niż się p. Onufry spodziewał, a dziadunio zaraz po konferencyi oświadczył, iż jeden ten tylko dzień wypocząwszy, jeszcze po lekarstwie w Żabiem, musi natychmiast powracać do domu.
P. Onufry przekładał napróżno, iż koniecznie należałoby poczekać na powrót starego Jakóba, który dowiedziawszy się o śmierci żony, musi wreszcie przybyć do domu, starościc na żaden sposób dłużej bawić nie chciał.
Niespokojny był, zgryziony, i gdyby nie troskliwość o zdrowie, tego samego dnia może w drogę by się już wybierał.
Ponieważ ani Zygmunt, ani Aniela, nie chcieli i nie