Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/076

Ta strona została uwierzytelniona.

mnie wrażenie kochanka niewidzianego przez długie lata.
W milczeniu otoczyli ją wszyscy.
— Ale, graj! graj! zapomnij o nas, moja panno Anielo, — odezwała się zlekka ją popychając pani du Royer.
Dziewczę miało łzy w oczach. Nie opierało się już, nie słyszało może co mówiono dokoła, a patrzało na fortepian... Ręka prawa przesunęła się leciuchno, jak wietrzyk co muska wodę, po klawiszach. Lękała się aby Bösendorfer nie odpowiedział krzykliwie rozstrojonemi dźwiękami, i uradowała się usłyszawszy tony zgodne.
Nie wiedziała co grać będzie, ani szukała myślą muzyki, sama ona znalazła się pod palcami. Był to ten dziwny, straszny, tragiczny prelud Chopina, który się zrodził wśród ciemności i niepokoju, a zbolałej duszy tłómaczył uczucia.
Lucia zagrała go, jak się gra czasem po długiem pragnieniu muzyki, z siłą i wyrazem, jakich nie daje wola, tylko natchnienie. Słuchali wszyscy w milczeniu uroczystem, a Zygmunt, który dawno jej nie słyszał, osłupiał zdziwiony.
Teraz dopiero zrozumiał dla czego Aniela szczęścia gdzieindziej jak w sztuce szukać nie mogła.
Z tego pochodu przeszła w marsz żałobny z sonaty, i po nim wstała jak upojona, łzy płynęły jej z oczów.
To co z wielkiego czucia płynie, nawet gdyby ułomnem było, wywiera zawsze wrażenie potężne.
Artysta który gra najcudowniej, jeśli nie czuje pieśni, nie da jej uczuć drugim. Silić się może na efekta, zadziwi, nastraszy, ale serca nie uderzą, tylko gdy biło serce.
Gra Anieli uczyniła też na słuchaczach, znawcach