Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/077

Ta strona została uwierzytelniona.

i nieznawcach nadzwyczajne wrażenie. Od tej chwili w oczach ich białe czoło artystki otoczyła aureola.
Bratu zdało się że ją inaczej kochał, do braterskiej miłości przyłączyło się poszanowanie iskry bożej, która błyskała na jego czole.
Wieczorem tego dnia grała Lucia dużo i wstała od fortepianu szczęśliwa, ale osłabia tak, że nazajutrz w łóżku musiała pozostać.
W kilka dni potem, chociaż państwo du Royer chcieli koniecznie powstrzymać ją do smego powrotu ze wsi i zabrać z sobą, Aniela wyprosiła się do Warszawy.
Pojechała sama, ze szczupłym groszem pożyczonym u brata, ale z męztwem wielkiem, które umiała nawet przelać w niedowierzającego Zygmunta.
— Ja się niczego nie obawiam, — rzekła mu na odjezdnem — bądź o mnie spokojny. Nic mnie nie kosztuje być trochę głodną, wystarcza mi strój jak najprostszy, oswojona jestem z lekceważeniem, słowem, umiem doskonale cierpieć i śmiać się.
Puść mnie w świat, to moje przeznaczenie!
Miała wolę tak niezłomną, że się jej nie sprzeciwiano. Pojechała. Znaczny dość przeciąg czasu upłynął od ostatniej jej bytności w Warszawie, a nic się łatwiej nie zaciera nad pamięć człowieka. Zaledwie zniknął z szeregu w którym stał, miejsce zajęte, ścisnęli się ci co go otaczali, nowi przybysze zwrócili oczy. Powracający znajduje w przyjaciołach obcych, w tych z którymi żył i których znał, zupełnie jakichś innych ludzi.
Aniela, choć nie była może do tego przygotowaną, zrozumiała to pierwszego dnia. W dwóch czy trzech miejscach przypomniano ją sobie wprawdzie, ale zajęte były miejsca; uśmiechem zimnym przywitano ją i pożegnano.