Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/080

Ta strona została uwierzytelniona.

klaśnięto, którzy mają talent jakiś lub sobie wyobrażają że mieć go powinni, — na świat, na ludzi, na brak współczucia, i uznania; Aniela nie chorowała na tę mizantropię artystyczną, wszystko widzącą czarno, brała życie jak się snuło, wyszukując w niem stron jasnych, mężnie przechodząc przez ciemności. Być może iż jej to nie pomagało, bo widząc ją zawsze swobodną, nieuskarżającą się nigdy, ludzie nie śpieszyli z pomocą.
Jednego wieczora, gdy powracała do mieszkania ze zwitkiem nut w ręku, na Nowym Świecie uderzyła ją zdala postać człowieka, na której widok serce jej zabiło. Sądziła zrazu że się omyliła, że się jéj przywidziało: ktoś ten idący z przeciwnej strony, zupełnie był do jej ojca podobny. Szedł zwolna przy murze się trzymając, z głową spuszczoną, zadumany. Gdy się nieco zbliżyła, poznała na nim nawet starą odzież sobie dobrze znaną, wytarty surdut, czapkę — nie była to omyłka, miała przed sobą tego ojca, o którego tak się niepokoiła.
Idący zwolna Zarzecki nie spostrzegł, czy nie poznał córki, tak że podszedłszy ku niemu, Aniela chwycić go musiała za rękę.
— Ojciec! — zawołała.
Zarzecki przestraszony podniósł głowę, zobaczył córkę i objął ją rękami mocno wzruszony.
— Luciu? co ty tu robisz! — krzyknął.
— Ojcze, kochany ojcze, ale ty sam — ty porzuciłeś nas tak!— przerwała Aniela.
— Ja! ja! — odezwał się niewyraźnie bełkocąc stary i oglądając dokoła — ja — musiałem! Była konieczność.
— Na tak długo!
Stary stał zmięszany.
— Wszystko się to wyjaśni, — rzekł — ty pewnie za