Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/083

Ta strona została uwierzytelniona.

— Któż tam jest przy matce? Kogoś ty tam zostawiła? Zygmunt że jej dopilnować nie potrafi, a dwór jak może dokucza.
— Kochany ojcze, — ze łzami w oczach, poczęła Lucia — nie byłabym nigdy porzuciła samej, ale tam — tam od twego wyjazdu, wiele się zmieniło.
Stary drgnął i ręce załamał.
— Juści żeście ze dworem w żadne nie weszli konszachty, aniście matki do szpitala nie oddali? — zawołał.
— Jakżebym ja to mogła uczynić! — odparła Lucia płacząc i łzy łykając. Matka, matka już mnie ani nikogo nie potrzebuje.
Spuściła głowę i zamilkła. Zarzecki ryknął prawie zanosząc się od nagłego szlochu, położył ręce na stole i jak dziecko płakać zaczął, nie pytając więcej.
Aniela przyniosła mu wody, — odsunął szklankę, podniósł oczy.
— Mów, — rzekł — nie jestem dziecko, przeżyłem wiele, zniosę i to co mi Bóg zesłał... kiedy, jak ona skończyła?
Nie wiedziała Lucia jak na to odpowiedzieć, wolała od razu nie przybijać go malując tę scenę okropną, której sama omal życiem nie przypłaciła. Poczęła oględnie, zamilczając wiele.
— Wiesz, kochany ojcze, jak długo cierpiała, jak była osłabioną. Najmniejszy szmer ją wprawiał w trwogę. Starościc Szumiński przybył po twem oddaleniu się do Żabiego i szukał ciebie, we dworku. Krzykliwe jego wołanie nastraszyło trochę biedną matkę, choroba jej się wzmogła.
Lucia nie dokończyła.
Siedział Zarzecki pogrążony w żalu, niemy, i łzy tylko biegnące po twarzy ocierał.