Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/084

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan dał, Pan wziął, niech będzie imię Jego błogosławione, — odezwał się w końcu.
— Wszyscy się dla nas w tem nieszczęściu łaskawemi i dobremi a litościwemi okazali, — dodała Lucia. Nawet dwór ofiarował nam się z pomocą, aleśmy jej, na dawne zajścia pomnąc, przyjąć nie mogli.
Stary ręką zamachnął.
— I dobrzeście uczynili, bo się od nich nic — na włos nic — przyjąć nie godzi. Skrzywdzili nas, niech tę krzywdę całą na sumieniu dźwigają. Gdyby nie oni, jużby się wszystko dawno skończyło i jabym miał sumienie wolne a imię czyste!
— Po śmierci matki— kończyła Aniela, jakiś czas przebyłam w Borku, chcieli mnie tam zatrzymać, wolałam tu wrócić na chleb zarabiać!
— A będziesz że ty go miała? — zapytał Zarzecki.
— Nie rozpaczam o tem, odezwała się Aniela, — przyjdzie to z czasem, choć niełatwo. Głodu i teraz nie mam, a do niedostatku przywykłam.
— Bóg wam pobłogosławi, — szepnął stary, u niego zapłata pewna. Probuje i doświadcza człowieka, ale czuwa nad nim. Zygmunta masz, który dla ciebie opiekunem będzie, ja niedługo pociągnę. Bylem co należy dopełnił, na świecie nie mam co robić! Nie zdałem się na nic, nikomu, a ciężarem też być nie chcę.
Pomilczał troszkę.
— A cóż się stało z dworkiem? — spytał — tam moje rupiecie wszystkie. Może to niewiele warte, ale kawałki młyna, o nie mi najwięcej chodzi, żeby tam tego nie rozkradli i nie roznieśli...
Łukowa pilnuje dworku i siedzi w nim, wszystko pozamykane, — odezwała się Lucia.