Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/087

Ta strona została uwierzytelniona.

swe koronki i różańce. Lucia czekała na niego. Razem wyszli potem na plac i ojciec uścisnął ją milczący.
— Ty pewnie masz robotę, a ja też bez niej nie jestem, — rzekł. — Wyprosiłem się tylko na godzinę. Jak zechcesz się ty zobaczyć ze mną, na rannej mszy u Bernardynów znajdziesz mnie zawsze. Gdy mnie ciebie będzie potrzeba, a zatęsknię za tobą, wiem gdzie cię szukać.
— Wkrótce też i Zygmuś tu z Du Royerami przyjedzie — dodała Aniela. On i ja moglibyśmy bez żadnego uszczerbku dla nas, ojcu ulżyć, zaspokoić potrzeby i od pracy go uwolnić.
— Praca mi nie ciężka, — rzekł stary, — a ja ani od was ani od nikogo nic nie potrzebuję! Co wam się śni! Ja tu długo nie pobędę. Jak się wszystko skończy, co mam tu robić, pójdę tam! (wskazał ręką na wschód) siądę pod kościołem naszym. Ksiądz mi da choć w szpitalu przytułek. Bylem kościół miał i chleb razowy — czego mi już na świecie potrzeba?..
Uścisnął córkę stary i szybkim się krokiem oddalił. Lucia patrzała za nim długo, ścisnęło się jej serce, nie dobrze rozumiała co się ze starym działo, dla czego tu siedział, na co czekał — lecz badać się stary nie dawał, ani ona śmiała.




Wypadek w Żabiem, chociaż dla pana starościca Szumińskiego żadnych za sobą nie pociągnął skutków widocznych, bo śmierć biednej staruszki okazała się naturalnem choroby długiej następstwem, a nikt nie poszukiwał sprawcy gwałtu — wzruszył mocno i zburzył starego, do spokojnego życia nawykłego człowieka.