Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/109

Ta strona została uwierzytelniona.

To mówiąc kląkł wpośród izdebki, złożył ręce i płacząc radośnie, modlić się zaczął.
Luci serce biło — nie rozumiała nic, a zlękła się o ojca, nie zdawał się jej przytomnym.
Zerwał się wkrótce na nogi.
— Na Boga Ukrzyżowanego! — zawołał, idź, — idź, jedź — śpiesz, niech Zygmunt tu przybywa, potrzebuję aby mnie do Manczyńskiej zaprowadził.
Dopiero teraz spostrzegła Lucia, gdy ręką sięgnął do kieszeni stary, że miał pełną papierów, które z niej wystawały.
— Ani godziny zwłóczyć niepotrzeba, — dodał. Wszystko skończone! Radbym mieć świadków, chciałbym na rynek wyjść i ogłosić wszemu światu, że ów oplwany stary Zarzecki czysty jest i na obwinienie palca nie wziął nic cudzego. Owszem o własnym pocie i trudzie spełnił święcie wolę nieboszczki, ten łajdak, pijaczyna Zarzecki.
Począł się śmiać, trwożąc córkę coraz bardziej.
— Ojcze kochany — ja — ja nic nie rozumiem! Co mam robić!
— Jedź, wołaj mi Zygmunta! musimy iść do Manczyńskiej, oddać jej akta. Skończyłem sprawę, zbyłem się depozytu podkomorzynej, uzyskałem potwierdzenie jej woli — Manczyńscy mają miliony, ale ich nie ukąszą i dochodem zadowolnić się muszą. Ot co jest! podkomorzyna nieboszczka tego chciała, to mi zwierzyła i doprowadziłem to, z pomocą dobrych ludzi do skutku. Trzeba iść, rzucić im w oczy tym aktem, rachunkami i oczyścić się. Mam na to świadków, że Hołota ani szeląga nie uroniła z depozytu!
Marłem głodem, chodziłem drwa piłować, a miałem cudze miliony do dyspozycyi i nie tknąłem szeląga! Ani szeląga! Bóg świadkiem duszy mojej!